Świat bez przebarwień
 
 
 
Strona główna Info / Praca Archiwum Konkursy Kontakt
 


 RAZEM POLECA
 
 
 
  Zaprzyjaźnione strony

  www.jogaklub.pl
  www.yhm.pl
  www.jurek.pl
  www.insignis.pl
  www.proszynski.pl
  www.wrozka.com.pl
  www.nienasyceni.com
  www.monolith.pl
  www.bzwbk.pl
  www.mag.com.pl
  www.emimusic.pl
  www.veet.pl
  www.wab.com.pl
  www.nivea.pl
  www.dior.com
  www.semi-line.com.pl
  www.universalmusic.pl
  www.swiatksiazki.pl
  www.matis.pl
  www.kinoswiat.pl
  www.schering.pl
  www.braun.com/pl
  www.calvinklein.com
  www.givenchy.com
  www.francoferuzzi.com
  www.samsung.com/pl
  www.traffic-club.pl
  www.microsoft.com
  www.nvidia.pl
  www.gram.pl
  www.4fun.tv
  www.premierimage.pl
  www.manta.com.pl
  www.traffic-club.pl
  www.agencjadramatu.pl

  

  

  

  

  



 


   

ARCHIWUM
NR 10/2005
NR 11/2005
NR 12/2005
NR 13/2005
NR 14/2005
NR 15/2005
RAZEM nr 12/2005
SESJA POPRAWKOWA

Michał Figurski

KRÓLIK Z KAPELUSZA

Wywiad ze Sławomirem Zielińskim



   Kiedy na wizji pocałował w rękę Kazimierę Szczukę, ta w odpowiedzi ucałowała również jego dłoń. Przez lata wielu całowało nie tylko jego ręce chcąc ogrzać się w blasku jednego z najważniejszych decydentów w polskich mediach. Dziś niektórzy widząc jego nazwisko na ekranie swojej komórki rozłączają się lub wyciszają dzwonek. Autor medialnych sukcesów Moniki Olejnik, Tomasza Kammela, Piotra Kraśko. Wśród setek programów radiowo-telewizyjnych stworzył kontrowersyjny "Rower Błażeja". Jak głosi okrutna plotka, jego pedały ponoć też... Co opowiedział o mediach publicznych i panujących w nich układach były szef TVP1 i niedoszły prezes Telewizji Polskiej SŁAWOMIR ZIELIŃSKI?

MF: Zacznijmy od Razem - wracasz na łamy pisma po 16. latach. Byłeś na okładce! Niewiele się zmieniłeś od tamtej pory.
SZ: To może o mnie dobrze świadczy - trochę inna fryzura. Wtedy miałem złych fryzjerów, ale jeszcze było z czego strzyc. Nowa gazeta jest chyba tańsza. Tamta kosztowała 140 zł (śmiech).

MF: Ty w '89 roku...
SZ: Wywiad w starym Razem był przeprowadzony jeszcze w czasie kampanii przed wyborami 4. czerwca ‘89 roku. Cztery miesiące wcześniej dostałem propozycję przejścia do Teleekspressu na stałe. Od trzech lat prowadziłem ten program, a wtedy zostałem szefem.

MF: O Teleekspressie mówi się, że to jedyny program, który nie zmienił się od początku powstania ani w formie, ani w zawartości.
SZ: Rządząca partia, ideolodzy mediów wymyślili, że może by zrobić coś takiego, co by było inne.

MF: Żartujesz, rządząca partia wymyśliła?
SZ: Tak, dlatego że cały pomysł i atmosfera przyszła z samej góry.

MF: Zależało im na dodatkowym źródle informacji dla obywateli oprócz Dziennika Telewizyjnego?
SZ: Zależało im, żeby zrobić program, gdzie mówią inni i żeby ktoś to jeszcze oglądał. Na casting przyszli ludzie z "Zapraszamy do Trójki", z Kuriera Polskiego i część z WOT-u. Tak to się zaczęło. Od strony telewizyjnej zajmował się tym Józek Węgrzyn, od strony słowno-dziennikarsko-tekstowej Andrzej Turski. Taki skład wystartował.

MF: I nie mieliście żadnych problemów z cenzurą?
SZ: Zaczęliśmy 1 lipca ‘86 roku. Wtedy "władza" wyjechała już na wakacje. Myśleliśmy: "I tak nas zamkną, nie ma siły!". Nikt z nas naprawdę nie wierzył, że ten projekt przetrwa więcej niż miesiąc. Jesienią władza wróciła i zaczęła czytać dane. I nagle okazało się, że wyrósł program, który miał dwukrotnie większe wskaźniki oglądalności niż główne wydanie Dziennika Telewizyjnego. I wtedy skończyło się słodkie życie. Zaczęli sprawdzać, co zamierzamy nadawać. Ale czasami nam się udawało. Słynny numer jak poszła Genowefa Pigwa i zaśpiewała piosenkę o Erichu Honeckerze. Staraliśmy się wyłuskiwać to, czego nikt nie pokaże.

MF: Mówi się, że Teleekspress wprowadził rozluźnienie do programów informacyjnych. Zgadzasz się z tym?
SZ: Kilka rzeczy się zmieniło przez to, że powstał Teleekspress. Przede wszystkim spowodował zachwianie dominacji. 17.15 to była idealna pora. Prowadziłem wszystkie weekendy przez dwa lata od ‘87 do ‘89. To mi dało popularność, nazwisko i sławę. Ten program naprawdę był oglądany.

MF: Czy kierowanie Teleekspressem było małym ogródkiem w porównaniu do tego ogrodu, który później się nazywał TVP 1?
SZ: To był mały ogródek, dlatego że to było tylko 15 minut, za to o potwornej sile rażenia.

MF: Na Twój temat powtarzają się dwie opinie. To, że byłeś takim zającem z kapelusza, który wyskakiwał znikąd i robił błyskawiczną karierę oraz to, że jesteś wizjonerem, który zawsze zaczynał coś dużego. Przypisują ci sukcesy "Zapraszamy do Trójki", początek Teleekspressu, świetność festiwali telewizji publicznej. Jak się z tym czujesz?
SZ: Królik z kapelusza? To śmieszne!

MF: Chodzi o to, że jesteś taki chłopak, który przychodził znikąd i zawsze lądował na wysokim stanowisku.
SZ: Nie tak znowu znikąd. Spędziłem 5 i pół roku w studenckim studiu radiowym, gdzie ciężko pracowaliśmy. Kilka lat byłem szefem programowym tego radia. Całe życie zasypiałem przy radiu Luksemburg i wiedziałem, jak to powinno brzmieć. Na pewno nie wyskoczyłem z kapelusza. Lata studiów to była stała współpraca z radiem i telewizją. Etat dostałem równo 25 lat temu!


MF: Czy funkcja szefa 1. Programu Telewizji jest takim wyzwaniem, że warto było poświęcić karierę na wizji?
SZ: W życiu nie ma nic na stałe. Jeżeli chcesz się rozwijać w tej branży, musisz ciągle zmieniać. Zawsze mnie nosiło. I miałem szczęście - byłem przy wszystkim, co działo się ciekawego w kultowych latach 80. "Trójki", później było pierwszych 5 lat Teleekspressu, 7 lat w Panoramie, niecały rok byłem szefem Wiadomości, potem ponad 6 lat w Jedynce. Mogę napisać skrypt o zarządzaniu mediami.

MF: W takim przypadku musi się pojawić zawiść. Mówili o Tobie, że jesteś czerwony pająk, diabeł wcielony... Broniłeś się przed tymi zarzutami?
SZ: Oberwałem w życiu, ale karawana idzie dalej. Nie da się wszystkich uszczęśliwić.

MF: Ludzie mówią, że jesteś gwiazdor, ale i skurwysyn. Później dodają: "ale mnie tak naprawdę niczego w życiu nie zrobił". Wiesz dlaczego mówią, że jesteś skurwysyn?
SZ: Jeśli obejmujesz po poprzedniku antenę telewizyjną, która nadaje 20 godzin na dobę, to musisz coś zmienić, komuś na przykład zdjąć audycję, powiedzieć: "koleżanko, może tu przejdziesz" albo: "ja ci dziękuję".

MF: Mówisz o Monice Luft?
SZ: Ona akurat absolutnie nie miała racji. Mieliśmy ośmiu prezenterów oprawy i z badań okazało się, że oprócz Kammela, żadna z tych osób nie była kojarzona z Jedynką. To po co mi tylu prezenterów? Mówię: wezmę czwórkę. Zostaje Schymalla, Miśtal, Kammel i Mołek. Mówię do Świąca: "Piotruś, wracasz do Gdańska, tam jest twój dom", "Madzia, dostaniesz taki i taki program, ale musisz zejść", "Kraśko, rób programy". To samo powiedziałem Monice. W tym momencie pani Luft dostała propozycję w Tele 5 i odeszła. I nagle pojawia się na rynku kobieta, która chce sobie podbić swój PR, pisze książkę, atakuje, szaleje, dorabia ideologię... Co do tego skurwysyna - starałem się zawsze, od początku do końca myśleć o ludziach, ale przy kilku tysiącach, które żyją z telewizji, nie ma siły, żeby wszystkich uszczęśliwić. I pewnie zdarzyło się przez te ponad 6 lat, że ktoś czuje do mnie zadrę.

MF: Mówisz, że jesteś takim dobrym człowiekiem, ale miałeś niesympatyczny incydent we Wrocławiu - zostałeś posądzony o dobieranie się do pewnego chłopca.
SZ. Nigdy w życiu czegoś takiego nie było. Poza tym nie we Wrocławiu, lecz według plotek w Warszawie, w Domu Chłopa. Jak wyszło, że nie w Warszawie, to mówili, że we Wrocławiu. To rzeczywiście był najpoważniejszy strzał w plecy, jaki dostałem. Był 2000 rok. Prezes Kwiatkowski zapytał się mnie, czy mam problemy w prokuraturze. Sprawa wrzała w Warszawie od tygodnia, a ja nic o tym nie wiedziałem. Podobno odbył się casting do "Roweru Błażeja", ja tam podobno byłem, wydałem przyjęcie. Nigdy nie bywam przy castingach. Poszło ostro, ale wtedy były jeszcze takie czasy, że ktoś pytał, czy są na to dowody. Czas upływał, a na potwierdzenie tej plotki nie było żadnych fizycznych śladów. Potem okazało się, że to było zmontowane w określonym celu - jesienią odbywały się pewne wybory...

MF: Ale dobrym szefom nie robi się tego typu numerów.
SZ: Kierowałem wielkim programem o ponad półmiliardowym budżecie. Gdyby to była prawda, to można by kilka rzeczy na tym ugrać - destabilizować telewizję, piękna historia. Do nas się wtedy w różny sposób dobierali i gdybym naprawdę coś złego zrobił, to byłoby o tym na pewno słychać.

MF: Przyznajesz się do wykreowania Moniki Olejnik?
SZ: Kiedyś kolega powiedział mi, że ma koleżankę, która marnuje się w redakcji rolnej. Umówiliśmy się na spotkanie, ja się spóźniłem. Patrzę, a na końcu korytarza idzie wielka dorodna blondyna na obcasach (Monika dziś jest dwa razy węższa, to jest komplement!) i woła: "Pan się ze mną umówił! Pan się spóźnił!". Tak zaczęła się moja znajomość z Moniką Olejnik. Zatrudniłem ją.

MF: Wpuściłbyś Mazurka i Zalewskiego do Jedynki?
SZ: W takiej postaci nie, nie wpuściłbym. Nie dlatego, że często o mnie myślą redagując swoją rubrykę. To nie jest dobry patent. Bardziej ktoś stawia na ich obecność na antenie w ogóle, niż na telewizyjny sens tej działalności.

MF. Startowałeś w zeszłym roku na Prezesa Telewizji, nie udało się.
SZ: Startowałem również na wiceprezesa, na dyrektora Jedynki i Trójki. Ale mam dużą satysfakcję. W rankingu na 11. kandydatów na prezesa byłem trzeci. Miałem dobrą teczkę z rekomendacjami wielkich ludzi. Musiałem jednak dostać w łeb za wszystko, co się działo przez te 6 lat w telewizji. Osobiście uważam, że na 48 tys. godzin, które się pod moim kierownictwem w Jedynce ukazało, nie powinno się ukazać może półtorej godziny... Przecież były i wielkie koncerty, wywiady, programy, pielgrzymki... Ale niektórzy ludzie pamiętają tylko o negatywnych sprawach.

MF: Jednak osoby, z którymi rozmawiałem na Twój temat, podkreślały, że chociaż masz skurwysyna w podszewce, byłeś człowiekiem, który realizował zawsze wielką wizję. Tak naprawdę po Twoim odejściu nie został wybrany szef Jedynki, żadne głosowanie nie dochodziło do skutku. Czy to jest satysfakcja dla Ciebie? Będziesz startował na prezesa jeszcze raz?
SZ: Nie, to nie ma sensu, jest coś takiego jak "matematyka polityczna". Miałem ciężkie przejścia z Radą Nadzorczą, ale wypadłem podobno dobrze. Każdy z nas został oceniony za prezentację. Były też badania psychologiczne. To doznanie zmieniło mnie.

MF: Właśnie, co to były te badania psychologiczne?
SZ: To był psychologiczny audyt, trwało to 12 godzin. Testy psychologiczne i rozmowa z psychologiem.

MF: Na jaki temat - z czym Ci się kojarzy dany obrazek? Miało wyjść, czy jesteś agresywny?
SZ: To były i testy Ravena, i jaki jesteś osobowościowo. Jak reagujesz w rożnych sytuacjach, np. kierujesz firmą, musisz podejmować różne decyzje. Oczywiście nie znam wyników innych, ale wiem, jaka była kolejność. Te informacje zostały wyniesione w różnych celach z Rady Nadzorczej. I jak zobaczyłem, że idolami niektórych członków Rady są nie ci z początku tej listy, tylko z końca, to o czym my możemy rozmawiać? To jest właśnie tzw. "matematyka polityczna". Po trudach wybrano Jana Dworaka, pierwszego w tym rankingu i tu sprawiedliwości audytowej stało się zadość.

MF: Gdybyś wygrał, wprowadziłbyś rewolucję do TVP, zarządził powrót starego porządku? Jaki miałeś plan?
SZ: To już było - minęło i nie chcę tutaj otwierać tylnych drzwi do głównego wejścia. Po prostu - trzeba na kilka rzeczy postawić. Trzeba zlikwidować wzajemny kanibalizm, czyli załatwianie się nawzajem. Trzeba sformatować wszystkie anteny, od pierwszej do trzeciej. Dzisiaj dwie pierwsze wiodą prym na rynku, a trzecia, w której ja pracuję, ma takie, a nie inne osiągi. I trwa dyskusja, jaka ona ma być - czy ma być tylko regionalna, czy ma być pewnym miksem. Są pewne zasady, których przekraczać nie wolno. Jeśli się je przekroczy, to będzie się robiło złą telewizje i tyle.

MF: No to może własna stacja, co?
SZ: Na własną stację to już dzisiaj za późno.

MF: Teraz najłatwiej.
SZ: Tylko ktoś musi wyłożyć pieniądze.

MF: No, ale w dzisiejszych czasach pieniądze to najmniejszy problem.
SZ: No, tak, ale trzeba by mieć na nią pewien pomysł, nawet bym miał...

MF: Startując na prezesa musiałeś mieć pomysł na telewizję. Nie możesz go przełożyć na własne realia?
SZ: Telewizja publiczna ma kilka bardzo mocnych stron i trzeba nimi jechać aż do bólu, bardzo konsekwentnie.

MF: Niewyczerpane zasoby materialne...
SZ: O, to nie jest takie proste, jedno zachwianie na rynku reklam i... Zobaczymy jak będzie za jakiś czas, przecież nic nie trwa wiecznie. W kilku sprawach konkurencja nas odsadziła, nie da się ukryć.

MF: Tej przysłowiowej rozrywki.
SZ: Rozrywki, może informacji...

MF: A jak oceniasz teraz Jedynkę?
SZ. Mam zasadę, że jak skądś odchodzę, to później nie oglądam i nie słucham tych programów zbyt często i nie komentuję! W tej chwili pracuję w telewizyjnej "Trójce", oglądam więc "Trójkę". Poza tym zawsze staram się patrzeć na konkurencję. Trzeba obserwować, co robią inni. Jeśli chodzi o Jedynkę, to nie muszę jej oglądać, bo z grubsza wiem, jak to teraz wygląda. Patrzę na wyniki i widzę. Znam to, póki co, jak własną kieszeń. Jak mnie coś zaskoczy, to patrzę dłużej.

MF: To może chociaż powiesz mi, na czym polega ten straszny problem Wiadomości, które nie potrafią się dźwignąć i tak bardzo są w cieniu w konkurencji?
SZ: Powiedziałem już 15 lat temu, jak byłem szefem Wiadomości, że to jest tak, jak z sierocińcem: co miesiąc przyjeżdża autobus rodziców, którzy sobie wybierają dzieci do adopcji. Spędzają z nimi cały dzień, po czym wyjeżdżają, a dzieci dalej zostają same. To jest bardzo brutalne porównanie. I zawsze, od lat mamy to samo z Wiadomościami, każda ekipa popełnia ten sam błąd. Przychodzi i mówi: "Teraz są inne czasy, mają być inne twarze. Teraz my, my tu jesteśmy na wieki." Otóż nie, za rok, dwa, trzy przyjdą następni i będą wywalać. Kiedy mi oznajmiono, że powinienem odejść z telewizji, ponieważ jestem zagrożeniem dla wiarygodności i ściągam afery prasowe, powiedziałem zarządowi: "Wyrzucajcie, proszę bardzo, tylko wiedzcie jedno, że ci, co będą po was, też będą wyrzucać i ta firma nigdy nie znormalnieje". Przeciętny widz nie odróżnia Pieńkowskiej od Fajkowskiej, wielokrotnie to stwierdziłem. Nie jest istotna tylko twarz. Widz przyzwyczaja się do treści i podejścia do sprawy.

MF: A jak było za Twoich czasów?
SZ: Za moich czasów oczywiście nie był to idealny obraz programów informacyjnych, przy okazji - szefom Anten one nie podlegały!!! Ale to nie może tak być, że co ekipa, co nowy zarząd to zmieniamy twarze. A jeszcze dzisiaj do tego doszła taka formuła, że te programy innych telewizji przestały się czymkolwiek różnić. Ja to nazywam manewrów wozów transmisyjnych. Nawet kiedyś zażartowałem, że gdybym miał trochę kasy, to kupiłbym 3 wozy, zbudował 3 różne dekoracje: przed Pałacem Prezydenckim, Parlamentem i Sejmem i tylko je wynajmował różnym stacjom telewizyjnym. Błędem informacji jest to, że telewizja publiczna nie wykształciła stałej grupy ludzi, którym można wierzyć, ufać i którzy mają poczucie stabilności. Tu Kamil Durczok jest pierwszą jaskółką. Taką osobą w Teleekspressie jest Maciek Orłoś. To jest ważne. Bo w TVN-ie np. pani Pochanke ma poczucie stabilizacji, że nikt nie będzie zwalniał, bo się zmienił prezes, dyrektor, premier czy prezydent w kraju. A niestety w publicznej telewizji takie, a nie inne fiku miku było. My też nie ustrzegliśmy się pewnych pokus!
MF: A jak Ciebie rozliczy historia?
SZ: Tak naprawdę to ludzie oceniają. Telewizja zmienia się na samej górze, a na dole pozostają fachowcy, którzy stoją za kamerami, nagrywają dźwięk, budują dekoracje, organizują to wszystko. Dyskutowany jest jedynie wierzchołek góry lodowej.

MF: Gdzie w tej strukturze jest teraz Sławomir Zieliński?
SZ: Zaczynałem od zera, cały czas się wspinałem. Przeszedłem przez wszystkie szczeble. Nie odciąłem się od korzeni, miałem po Wiadomościach taki moment, gdy byłem prostym redaktorem, a moimi szefami byli dwaj moi zastępcy.

MF: Nie mów mi, że po tym, co już osiągnąłeś, spełniasz się jako szef kulturalny Trójki.
SZ: Nie ma takiej funkcji, jestem starszym redaktorem prowadzącym, który w telewizji regionalnej zajmuje się tematyką kulturalną. Uczestniczę we wszystkich kolaudacjach, wypowiadam swoje opinie. Opiekuję się między innymi programami "Muzyka łączy pokolenia" czy bardzo dobrymi "Regionami Kultury".

MF: Mówisz o tym tak, jakbyś zbierał znaczki.
SZ: Jest mi naprawdę bardzo dobrze - nie chodzę często w garniturze, jeżdżę sobie do pracy metrem. Mam czas na wiele spraw, bo mam wolne wieczory. Nie wychodzę z pracy o 20-tej, 21-ej, tak jak przez ostatnie 11 lat.

MF: Jesteś pracoholikiem na odwyku?
SZ: Niektórzy mówią, że mi to służy, ale to nie jest tak, że ja nic nie robię! Mam mniej stresów, dużo mniej telefonów, reset w kilku sprawach, weryfikację otoczenia - odpadło 98% tego tłumu, który cały czas się kłębił i czegoś chciał...

MF: Ale wiesz, że ten tłum i brak czasu uzależnia?
SZ: Oni przerzucili się na następcę. Pamiętam taki moment, kiedy już na drugi dzień po odwołaniu przyszedłem się przywitać z panem dyrektorem Grzywaczewskim, przekazać mu różne bieżące sprawy. I tak sobie poczekałem chwilę w sekretariacie, i tak posłuchałem, kto się zgłasza i zapisuje na audiencje. I byli to dokładnie ci wszyscy, których kijem pędziłem na kilometr przez ostatnie lata, bo albo oszukiwali, albo nic nie zrobili, albo czegoś nie zrealizowali. I oczywiście każdy z zapałem, że był tępiony przez poprzednika.

MF: Czy można robić karierę w poważnych mediach w Polsce będąc zupełnie odpolitycznionym?
SZ: Wydaje mi się, że można, życie pokazuje, że są tacy, którzy zrobili kariery w nowym układzie w mediach komercyjnych. W Polsce media będą zawsze działały w pewnej otulinie politycznej, choć trzeba przyznać, że stają się coraz silniejsze. Jednak większość dziennikarzy ulega falom i modom. Zawsze każdy się kreował występując przeciw. Nawet, kiedy ktoś robił coś "za", to niby to robił, ale naprawdę to puszczał "oko", że co innego myślał. Teraz wszyscy pędzą w jednym kierunku.

MF: Kierunku krytykanctwa?
SZ: Mówię o noszeniu jednych na rękach, a z założenia negowaniu drugich. Dotyczy to zwłaszcza młodego pokolenia dziennikarskiego, które idzie i wali między oczy, a potem się dopiero zastanawia, co robi. Karierę można rzeczywiście zrobić i to są piękne czasy. Kiedy powstał na rynku TVN, zaczęło się budowanie innej telewizji, na kontrze do telewizji publicznej i innych telewizji komercyjnych. Natomiast potęgę telewizji komercyjnej stworzyli ludzie telewizji publicznej, bo przecież wszyscy kiedyś zetknęli się z tą naszą firmą.

MF: Czyli poniekąd Twoja szkoła.
SZ: Nie tylko, ale jak tak popatrzę po wszystkich kolegach, którzy tworzyli w Polsacie czy TVN, to w osiemdziesięciu procentach byłem szefem każdego z nich, pracowaliśmy w tych samych redakcjach.

MF: Ale zgodzisz się z tym, że TVP kiedyś kreowała wzorce. Teraz już nie kreuje.
SZ: Teraz już nie jesteśmy sami. Musimy mieć tę świadomość. Mało tego, badania prowadzone przez różne agencje reklamowe potwierdzają, że reklamodawcy, którzy chcą ze swoimi produktami docierać do większości odbiorców, mogą się już czasami obejść bez jednego programu telewizji publicznej. To są groźne sprawy w przypadku takiego systemu finansowania, jaki jest obecnie w telewizji publicznej - 1/3 z abonamentu, 2/3 z reklamy. To może spowodować bardzo poważne cięcia programowe.

MF: No, i jeszcze nad wszystkim ciąży misyjność. Dla przeciętnego widza misja kojarzy się z teatrem telewizji, z promocją kultury w społeczeństwie lub programem profesora Miodka.
SZ: Misja jest genialną sprawą, bo tak naprawdę nie ma definicji misji. Praktycznie oprócz reklam wszystko można uzasadnić i uznać, że jest misją. Staramy się promować kulturę, ale z teatru też żyje kilkuset aktorów, wielu scenarzystów, reżyserów - ogromna rzesza ludzi.

MF: Myślisz, że różnice między stacjami komercyjnymi takimi jak POLSAT, TVN a telewizją publiczną powinny być wyraźne?
SZ: W pewnym sensie telewizje komercyjne muszą robić programy pod publikę. Doceniam to, co komercja zrobiła na rynku - pchnięcie historii telewizji polskiej do przodu, ale to się za kilka lat skończy i ONI tę wodę w swoim akwarium będą musieli zmienić.

MF: A jak ocenisz decyzję nagrodzenia Wiktorem Zygmunta Solorza-Żaka, twórcę Polsatu?
SZ: Na pewno stworzył on pierwszą prywatną telewizję w Polsce. Ma pewną część rynku telewizyjnego, ma widzów. Może trochę za późno dostał tę nagrodę, ale mu się należy!

MF: A Ty dostałeś Wiktora?
SZ: Nie, nigdy.

MF: A należy Ci się?
SZ: Nie wiem, nie przywiązuję do tego wagi. Kiedyś byłem kandydatem, tylko że Kapituła, czyli ci, co już dostali, nie uznali. Ja myślę, że to jest bardzo miłe, ale co z tego. Znam takich, co mają tych Wiktorów kilka, tylko nie da się patrzeć na to, co robią. Ale to nie jest żadna złość, naprawdę.

MF: A co jest w takim razie Twoim Wiktorem, po tych wszystkich latach pracy w telewizji polskiej? Co traktujesz jako największe wyróżnienie?
SZ: Moim Wiktorem jest to, że do dzisiaj z bardzo wieloma swoimi byłymi współpracownikami bardzo sympatycznie rozmawiamy, rozmawiamy zawodowo, pamiętają o mnie, nie odwracają się. Robiliśmy wielkie rzeczy i to jest moim Wiktorem. Zrobiliśmy kilka wielkich programów - kiedy kończyliśmy wiek, kiedy wchodziliśmy do Europy czy do struktur NATOwskich. Robert Kwiatkowski powiedział do mnie i do Niny Tierentiew: "Jeżeli nie wygramy referendum, to ja was zwolnię, to będzie wasza klęska, a ja się podam do dymisji". Tak było. I ja biegałem za scenarzystami, żeby w "Klanie" o tym mówili, Nina, żeby w "Na dobre i na złe" czy w "Złotopolskich". To były takie czasy - albo to wygramy, albo do widzenia, pakujcie się stąd. Moim Wiktorem jest kilka dobrych rzeczy, które zostały na antenie, kilka patentów, które się sprawdziły.

MF Jeszcze jakieś zostały? No, na pewno nie w dziale rozrywki, o który bardzo dbałeś.
SZ: Jedynka zawsze miała specyficzny rodzaj widza, nam się rozrywka od poniedziałku do piątku po południu nigdy nie sprzedawała. Przez lata próbowałem rożnych patentów i nic. Rozrywka muzyczna cudownie "chodziła" w Dwójce. Naród kochał pikniki, biesiady. U nas to nie szło. Dlatego my postawiliśmy na sitcom "Lokatorzy" albo programy Jacka Fedorowicza, Olgi Lipińskiej, "Jaka to Melodia" i inne teleturnieje. No, i Opole i Sopot. Nie zapędzałem się w muzykę. Zrobiłem sobie za to poletko wielkich światowych gwiazd, które do nas przyjeżdżały. I to mi dawało widza. Iglesias był pierwszy, później przyjechali inni, Ricky Martin, Bon Jovi, Ronan Kitting, byli Bryan Adams, Lionel Richie, Whitney Houston, Tina Turner itd.

MF: Jaki jest następny punkt w Twoim kalendarzu?
SZ: Nic nie zaplanowałem. Cieszę się, że mogę robić to, co robię. Jeśli komuś będzie potrzebne moje doświadczenie i pomysły, to jestem do dyspozycji. Jestem przygotowany na każdą decyzję ze strony telewizji publicznej, w której pracuję.

MF: Nie lepiej powiedzieć: na każdą propozycję telewizji niepublicznej?
SZ: Też jestem przygotowany. Posłużę się powiedzeniem, które usłyszałem jako dziecko: żaden szanujący się malarz nie namaluje łabędzia ani jelenia na rykowisku, bo są to zwierzęta "skompromitowane". Dzisiaj, jeśli ktoś mnie o to pyta, to mówię, że szukam kogoś, kto tego łabędzia lub jelenia namaluje. Jeżeli dostanę propozycję od telewizji komercyjnej, to będę się nad tym zastanawiał, bo może to być kolejny etap w rozwoju. Myślę, że oni się w moim kierunku nie wychylają, bo się trochę boją. A może jest trochę tak, że ja nie pasuję do telewizji komercyjnej. Nie chciałbym, żeby wyszło, że ja się strasznie im wpycham, a oni mnie nie chcą. Stałem za blisko wentylatora, do którego kilka rzeczy wpadło. Jak się tyle lat w tym siedzi, to nie ma szans, żeby nie zostać wkręconym w różne numery i konotacje polityczne. Należałem do partii, jestem związany towarzysko z pewną grupą osób...

MF: Której czas się kończy. Podpisujesz się pod tą grupą w sensie przekonań politycznych? Chodzi mi o tego najwyższego.
SZ: Jeśli chodzi o Najwyższego, to kieruję się wartościami 10. przykazań w życiu.

MF: Nie o tego mi chodzi.
SZ: Nie zrobiłem niczego z wyrachowania, nie zrobiłem niczego za coś i jak na to popatrzeć, to pewnie niewiele za to dostałem. 10 lat temu po pierwszej Debacie mój redakcyjny szef radził mi, żebym się wycofał, a Włodzimierz Cimoszewicz powiedział: "zrobisz, jak uważasz, ale i tak ci kiedyś wyciągną, że brałeś udział w Debatach, bo już brałeś".

MF: Z takimi kumplami nie zginiesz.
SZ: Mówisz o tym cynicznie, natomiast powiem szczerze: to nie tak. Popatrz - dzisiaj wszyscy przepadają i ja się cieszę z tego, że jeszcze jestem. Od czasu, kiedy się zakończył mój etap przynależności do PZPR, zawsze wydawało mi się, że pewne poglądy w kilku sprawach mam, a dzisiaj to się wszystko rozjechało.

MF: Czego Ci można życzyć?
SZ: Chyba szczęścia. Może to śmiesznie brzmi, że ja nie wiem, co będę robił. Prawda jest taka: "jest się dobrym dyrektorem i dużo można zrobić, ale wtedy, im mniej jest ludzi, którymi cię można postraszyć". Trzeba się nauczyć przychodzić na przyjęcie, gdzie między toaletą a salą balową dorwie cię 15 osób i każdy ma wielką sprawę, a za każdym stoi autobus znajomych albo autobus z przyczepą. Trzeba się nauczyć odmawiać i wiedzieć, że jak się chce coś zrobić, to trzeba się na coś konkretnego zdecydować, postawić na właściwe osoby. Swoje przeżyłem. Znam szefów, którzy nie podjęli nigdy żadnej decyzji, spychają to na swoich zastępców i modlą się, żeby skończyć kadencję i broń Boże nie podpaść. Albo tak, albo śmak.

MF: No to życzę tego szczęśliwego śmak i dziękuję za rozmowę.
SZ: Dziękuję Panie Redaktorze.




Rys.Robert Trojanowski
www.jurek.pl





 
 
©2005 WYDAWNICTWO HOLYGRAM